Cześć, wszystkim! Jakiś czas temu zorganizowałem rozdanie książkowe z okazji mojego roku na bookstagramie i do wygrania była książka Adama Silvery "Nasz ostatni dzień". Cieszę się, że mogłem dzięki takiemu rozdaniu komuś sprawić przyjemność. Nie wiem, jak wy, ale ja zdecydowanie wolę dawać, niż brać. Chyba to u mnie rodzinne, haha.
W takim wypadku stwierdziłem, że pora dodać recenzję książki, póki jeszcze pamiętam, co w niej było. Zdjęcia zrobiłem książce jeszcze przed wysłaniem jej, więc możecie trochę nacieszyć oko, haha. Poniżej mogą zdarzyć się małe spoilery! Jeśli ich nie lubisz, a zamierzasz przeczytać dopiero książkę to nie czytaj dalej recenzji!
Przechodząc do recenzji... Książkę mamy na rynku dzięki wydawnictwu We Need YA Books, a książka posiada wątek homoseksualny, co idealnie recenzja wpasowuje się w Pride Month. Osobiście specjalnie nie świętuję, jak większość osób to robi, ale myślę, że coś od siebie przekażę w tej recenzji.
Książka "Nasz ostatni dzień" jest moim pierwszym spotkaniem z twórczością Adama Silvery. Posiadam jeszcze dwie jego książki na swojej półce czytelniczej, ale jeszcze po nie nie sięgnąłem z braku czasu. Zdecydowanie człowiek powinien go mieć więcej na ich czytanie. Też tak uważacie? Praca, czy inne obowiązki niestety zabierają nam za dużo czasu, które moglibyśmy przeznaczyć na jakieś przyjemności dla duszy. Poniżej przedstawiam wam opis książki:
"Nasz ostatni dzień" - Adam Silvera.
Piątego września, krótko po północy, Mateo Torrez i Rufus Emeterio otrzymują wiadomość telefoniczną: dzisiaj bezpowrotnie odejdą z tego świata. Mogą jednak odpowiednio przygotować się na nadchodzącą śmierć. Są dla siebie zupełnie obcymi ludźmi, lecz z różnych powodów każdy szuka nowej bratniej duszy na czas swojego Dnia Ostatecznego. Dzięki aplikacji Ostatni Przyjaciel Rufus i Mateo spotykają się, by przeżyć swoją pożegnalną wielką przygodę - niezapomniany dzień, który na zawsze zmieni życie ich obu.
Jak już dowiadujemy się z opisu książki historia obu nastolatków zaczyna się w nocy i po jakimś czasie wśród ekscesów swojego życia otrzymują telefon od Prognozy Śmierci. Nie wiem, jak wy, ale uważam, że jest to dosyć ciekawy temat na książkę. Czasami ludzie się zastanawiają, co by było, gdyby się dowiedzieli, kiedy umrą, prawda? Sam często czytałem takie zajawki w Internecie. Sam mam mieszane zdanie. Nie wiem, czy chciałbym się dowiedzieć, kiedy zginę, umrę, czy w jaki sposób to nastąpi. Myślę, że jest to dosyć ciężka wiadomość dla kogokolwiek i trudno się z czymś takim uporać. Większość osób w takim wypadku zapewne chciałaby jak najlepiej wykorzystać swoje życie, a właściwie tyle ile z niego zostało. Albo gdyby ktoś się dowiedział, w jaki sposób umiera, na przykład w wypadku samochodowym to nigdy już pewnie ta osoba nie chciałaby wejść do samochodu za wszelką cenę. Uważam, że to zbyt mocno działa na psychikę, a z życia powinno się korzystać tyle, ile można, a nie tylko wtedy, kiedy dowiadujemy się nagle, że umieramy za 24 godziny. Większość ludzi niestety może tego życia nie doceniać, dopóki się nie dowie, że niedługo nadchodzi jego koniec. Sam kiedyś go mocno nie doceniałem i mocno na nie narzekałem, ale myślę, że zdecydowanie się to zmieniło, dzięki kilku osobom, które pokazały mi, że życie jest jednak warte wiele więcej, niż sądziłem.
Wydaje nam się, że jesteśmy tacy niezniszczalni i wieczni, bo w przeciwieństwie do budek telefonicznych czy książek możemy myśleć i dbać o siebie, ale założę się, że dinozaurom też się wydawało, że będą rządzić już zawsze.
Przechodząc do książki... Prognoza Śmierci przekazuje jedynie, że zostało ci dwadzieścia cztery godziny, albo i mniej do zakończenia życia. Niestety nie informuje nikogo, w jaki sposób się umiera. Myślę, że sama wiadomość, jak się umrze zbytnio nie dałaby naszym bohaterom pola do popisu. Od śmierci, jednak się nie ucieknie, skoro już i tak ma nastąpić. Ciekawi mnie jednak w tej książce, w jaki sposób Prognoza Śmierci dowiaduje się, że czyjeś życie nagle znajduje się na włosku? Pomimo, że jest to ciekawy wątek nadal uważam, że nie został na tyle rozwinięty,
żeby zaspokoić ciekawość czytelnika.
Mateo jako pierwszy zakłada sobie konto w aplikacji, która służy do komunikacji z osobami, które również otrzymały taką samą wiadomość jak on, albo mogą się również w niej zarejestrować osoby, które chcą te osoby wesprzeć. Po jakimś czasie poznaje na aplikacji Rufusa, który również stwierdził, że nie chce ostatniego dnia życia spędzić samotnie.
Oboje mają trudne życie, chociaż według mnie gorzej miał Rufus, ale to tylko moje zdanie... Wracając... spotykają się oni razem i starają się przeżyć jak najlepiej tę noc, a może i jeszcze dzień? Nie zdradzę wam, żebyście bardziej wczuli się w książkę.
Rodziny się nie wybiera, ale przyjaźnie już tak. Niektóre należy z czasem zerwać. Za inne warto zaryzykować wszystko.
Co do samej treści uważam, że jak na pierwsze spotkanie z autorem to było takie fifty-fifty. Sam styl Silvery jest naprawdę przyjemny. Czytanie tej książki było płynne i nie miałem momentów, że musiałem coś przeczytać kilka razy, żeby zrozumieć. Zdecydowanie na plus.
Niestety dużo rzeczy bardzo mnie nie usatysfakcjonowało. Nie wiem, czy tak jest w każdej książce autora, czy tylko tej, ale postacie wydawały mi się mdłe. Nie posiadały charakterystycznej osobowości, a książka pomimo, że była napisana przyjemnym stylem uważam, że nie przekazała mi za wiele, szczególnie przez tych bohaterów. O ile do Rufusa nie mam specjalnie, co się przyczepiać, bo mam wrażenie, że mniej więcej miał własne zdanie i wiedział, co chce od życia tak Mateo... Jak flaki z olejem. Mateo mógłby mieć jakieś predyspozycje, ale nie został on ukazany jakoś charakterystycznie. Stwierdziłbym, że jest zwyczajnie ciepłą kluchą. Jak pracuję z ludźmi i obserwuję ludzi na mieście to nikt, powtarzam nikt nie zainteresowałby się zdechłym gołębiem, którego trzeba pochować. Od początku do końca Mateo nie wie, co chce robić. Nie potrafi się pożegnać ze swoją przyjaciółką, nie potrafi iść do szpitala, nie potrafi zdecydować się, co chce robić tego dnia. Ciągle polega na Rufusie, nie mając własnego zdania. Samo to, co stało się na końcu utwierdza mnie, że Mateo nie jest postacią, która nadawałaby się na głównego bohatera. Na pobocznego może jeszcze, ale nie na głównego. Jest to osoba, której nie strawiłem. Na początku czytania stwierdziłem, że dam mu szansę. Może jednak się przekonam. Wiadomo nikt na początku nie chce wyjść z domu, gdy wie się, że się umrze... A jednak przez tą postać zniechęciłem się. Autor widocznie chciał go wyidealizować, nie stawiając na realizm. Każdy z nas ma jakieś wady, ale Mateo... szkoda słów.
Są pytania na które nie znam odpowiedzi. Nie potrafię powiedzieć jak masz żyć beze mnie. Nie mogę cię poinstruować jak masz mnie opłakiwać. Nie mogę cię przekonać żebyś nie czuła się winna, ze zapomniałaś o rocznicy mojej śmierci, albo kiedy zdasz sobie sprawę ze minęły dni, tygodnie i miesiące, odkąd ostatni raz o mnie myślałaś. Chce tylko, żebyś żyła.
Pomimo, że pomysł z Prognozą Śmierci jest naprawdę super to nie przepadam za informowaniem o końcu historii już na początku. Uważam, że przez ten zabieg autor nie wiedział do końca, co ma napisać w samym środku, przez co wyszła klapa. Książka nie niesie ze sobą większego przekazu, niż czytelnik by oczekiwał, a pozostawienie jej tak jak Mateo sprawia, że jest ona nudna. Czytałem zdecydowanie lepsze książki, a jedyne co tutaj podtrzymuje ją jest chyba wątek homoseksualny, na którym autor próbuje podeprzeć ją, żeby nie była do końca nużąca. Sam koniec był zbyt szybki i autor nie przyłożył się do niego zbytnio.
Uważam, że zamysł książki był w porządku, ale wykonanie niestety wyszło słabe. Czytałem naprawdę dużo opinii o tej pozycji, zanim ją kupiłem. Ogólnie autor cieszy się dosyć sławą ze swoich książek ya z wątkami lgbt, ale cóż... Nie każdemu musi się wszystko podobać, prawda? Może inne powieści będą ciekawsze dla mnie, niż ta. Autora nie skreślam, dopóki nie poznam więcej jego tworów.
A wy, co uważacie o książce? Podobała się wam, czy też brakowało wam czegoś w środku? Zapraszam do dyskusji!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz